Kobieca siła polskiej onkologii dziecięcej
Z okazji siódmego Międzynarodowego Dnia Kobiet i Dziewcząt w nauce, prezentujemy Państwu sylwetki naukowe wybitnych specjalistek z dziedziny onkologii dziecięcej. Przez rozmowy z dr Małgorzatą Czogałą i prof. dr hab. Katarzyną Derwich – kobietami odnoszącymi sukcesy w nauce – przebijają przede wszystkim zaangażowanie, entuzjazm, pasja poznawania świata i niesienia pomocy pacjentom, chęć prowadzenia własnych badań, podejmowania i kierowania wspólnymi projektami naukowymi. Zapraszamy do poznania ich historii i tego, co myślą o spełnianiu się kobiet w nauce w dzisiejszych czasach.
Dr Małgorzata Czogała z Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej Instytutu Pediatrii CM UJ
Pediatrią i onkohematologią dziecięcą zainteresowała się już na studiach. Jak twierdzi, na tym etapie drogi zawodowej płeć nie odgrywa roli, dopiero założenie rodziny i macierzyństwo mogą stanowić większe obciążenie. Poznali się z mężem na studiach w kole naukowym onkologii i hematologii dziecięcej, dzielili wspólne zainteresowania, wspólne prace, a dziś pracują na tym samym oddziale. Pod koniec studiów pani Małgorzata dostała propozycję pracy w Klinice i przygotowania pracy doktorskiej. Na początku bycie mamą przychodzących kolejno na świat dzieci nie było przeszkodą, a nawet pewnym ułatwieniem. Urlopy macierzyńskie wręcz sprzyjały pracy naukowej.
Szukając danych w historiach chorób w archiwum, siedziała z maleńką córką w nosidełku. Dopiero powrót do pracy wymagał wdrożenia zaawansowanej logistyki. I od tej pory żyje z poczuciem, że nie da się wszystkiego pogodzić idealnie. Więcej zadań w pracy, to mniej czasu dla dzieci – i odwrotnie. Nigdy nie jest się w pełni zadowolonym na sto perfekcyjnych procent, a co najwyżej – z lepszych czy gorszych kompromisów między życiem rodzinnym, dziećmi i domem a pracą. Część obowiązków domowych jest dzielona, mąż ma więcej dyżurów w szpitalu, a ona więcej odpowiedzialności za dom. Mogą też liczyć na pomoc rodziny.
W nauce lubi zajmować się tematami mającymi przełożenie praktyczne. Satysfakcję czerpie i z pracy z pacjentami na oddziale (nigdy nie chciałaby z tego zrezygnować), i z pracy naukowej oraz z ich wzajemnej synergii. Aktualnie bierze udział w koordynacji leczenia ostrej białaczki szpikowej – od kiedy zaczęła pracę na oddziale hematologii, jest ona głównym przedmiotem jej zainteresowań i prac naukowych. Nie zależy jej na publikowaniu wyłącznie dla samego podwyższenia impact factor czy wskaźnika Hirscha, ale przede wszystkim na tym, by wnioski z badań miały zastosowanie praktyczne. Fascynuje ją obserwowana z czasem poprawa rokowania chorych.
Gdyby pani dr Małgorzata Czogała miała radzić, jak pomóc kobietom pracującym w medycynie i nauce jednocześnie, proponowałaby lokalizować żłobki i przedszkola w pobliżu miejsca pracy, co byłoby dużym ułatwieniem organizacyjnym. Popularyzowałaby też (zastosowaną w związku z pandemią) naukową pracę zdalną. Bardzo istotna jest przyjazna atmosfera w pracy i zrozumienie dla ewentualnych nieobecności w związku z opieką nad dziećmi. Profesor Walentyna Balwierz, sama będąc mamą trójki dzieci i babcią, zawsze ze zrozumieniem odnosiła się do zakłócających przecież pracę na oddziale informacjach o ciąży czy o zwolnieniu z powodu choroby dziecka.
Wybór medycyny i pracy naukowej umożliwił pani doktor rozwój zainteresowań i pasji, czerpanie z tego satysfakcji, spełnianie się. Jeśli miałaby wskazać jakieś specyficzne talenty kobiet zajmujących się nauką, byłaby to umiejętność łączenia wielu różnych rzeczy razem. To paradoks – mówi – że im więcej człowiek ma na głowie, tym więcej potrafi zrobić. To dzięki temu, że musi wszystko uporządkować, bardziej się zmobilizować, lepiej zorganizować, optymalnie wykorzystuje czas. Kobiety świetnie zarządzają nadmiarem obciążeń, zadań i przeciwnościami losu i robią to z większą od niejednego mężczyzny cierpliwością. Nie mogą sobie pozwolić na niechęci i uprzedzenia – muszą iść dalej – sądzi młoda badaczka.
Dzielą z mężem pasję podróżowania, zwłaszcza na Bliski Wschód, kochają góry, preferują aktywny wypoczynek. Kiedyś przecież trzeba także odpocząć.
Prof. dr hab. n. med. Katarzyna Derwich z Kliniki Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej Instytutu Pediatrii Uniwersytetu Medycznego im. K. Marcinkowskiego w Poznaniu, z- ca Lekarza Kierującego Oddziałem V Onkologiczno-Hematologicznym
Jako doświadczony klinicysta i naukowiec z dorobkiem, jak na dłoni widzi cechy charakteru potrzebne naukowczyni. Według niej w tym, czy ktoś jest badaczem z krwi i kości, płeć nie odgrywa żadnej roli. Decydują predyspozycje, powołanie, pasja i dostrzeganie potrzeb drugiego człowieka. Nie wolno zawodu lekarza traktować instrumentalnie. Do sukcesu potrzeba predyspozycji intelektualnych, ale też wysiłku, czasu, pracy, zaangażowania. A przede wszystkim pasji, lubienia tego co się robi, realizowania się w tym. Pasja potrzebna jest w każdym zawodzie, bez różnicy: w sztuce kulinarnej czy krawiectwie – tam, gdzie jest pasja, jest sukces. Dzięki niej praca staje się dodatkiem, „nie liczymy godzin i lat”, pochłonięci bez reszty swoim żywiołem.
Każdej przyszłej naukowczyni w medycynie prof. Katarzyna Derwich życzy (z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet i Dziewcząt w Nauce) dobrze zdefiniowanego celu, dążenia do niego małymi krokami. Nie wyznaczania sobie długiej drogi, tylko realizowania odcinka za odcinkiem, bo to pozwala posuwać się do przodu i jest mniej frustrujące, gdy coś pójdzie nie tak. Gdy po drodze zdarzy się niepowodzenie (co jest nieuniknione), znacznie lepiej jest podźwignąć się z małej porażki niż wycofać się, załamać, zrezygnować, wpaść w otchłań klęski. Życzy też by tak postępując dzień po dniu, wypracować własny system nagród – fanfary na własną cześć i na osłodę trudów.
Spełnienie marzeń osiąga się ciężką pracą. Poprzeczka w medycynie zawieszona jest wysoko.
Aby nieprzeciętnie się wyróżnić, poza predyspozycjami i uzdolnieniami (polski system edukacji nie wyławia talentów i nie potrafi ich szlifować), trzeba być bardzo pracowitym, ciężko i dużo pracować. Odznaczać się siłą woli (im większa siła, tym większa wydajność, jak w silniku), twardym charakterem i konsekwencją w działaniu – analizuje pani profesor z własnego doświadczenia.
Nie trzeba być feministką, żeby wiedzieć, że kobieta ma trudniej, co wynika z jej miejsca w kulturze, w rodzinie: rodzi i wychowuje dzieci – sądzi prof. Derwich. A nie powinno być ani łatwiej, ani trudniej ze względu na płeć. Tymczasem w medycynie podział ról społecznych jest w miarę sprawiedliwy i wszyscy mogliby osiągnąć wszystko, pod warunkiem wyrównania szans obu płci. W tym celu należałoby w Polsce stworzyć system na wzór np. szwedzkiego, ze świetnie rozwiniętą opieką nad dziećmi (żłobki, przedszkola, szkoły), by kobieta nie musiała wybierać między rodziną a nauką i aby z tym dylematem nie była pozostawiona sama sobie. By mogła założyć rodzinę, a jednocześnie realizować swoje aspiracje i plany zawodowe. Nie trzeba daleko szukać – przyzakładowy żłobek czy przedszkole funkcjonujące na terenie naszego szpitala pediatrycznego (a nasza specjalizacja jest mocno sfeminizowana), fenomenalnie ułatwiłyby pracę naukową badaczkom, pracującym często po godzinach – zapewnia pani profesor.
W stałych elementach kariery naukowej – koło naukowe, staż, specjalizacja, prace doktorska, habilitacyjna i kolejne stopnie naukowe – tylko ten pierwszy etap nie ma związku z płcią, ten drugi już owszem. Macierzyństwo ma swoje biologiczno-psychologiczne ścieżki, które trzeba umiejętnie wplatać w rozwój zawodowy. Inaczej staje się przed wyborem zero-jedynkowym – dziecko/rodzina albo własna kariera. Ten kompromis jest ze wszech miar problematyczny, choćby dlatego, że czas płynie szybko, a energii i motywacji z wiekiem ubywa. Okienko szansy jest małe – jest nim ta dogodna pora, by młoda lekarka w ciąży czy z dzieckiem na ręku spróbowała „zgrać” organizacyjnie macierzyństwo ze stypendium czy stażem zagranicznym (który często „ustawia” całą przyszłą drogę naukową, pozwala zdobyć wiedzę, umiejętności, kontakty na samym starcie kariery). Trzeba by próbować rozwiązać to pragmatycznie, systemowo, po kobiecemu właśnie – sądzi prof. Derwich.
Moja praca naukowa ma wymiar praktyczny, kliniczny, a zainteresowania skupiają się wokół ostrych białaczek – leczenia, diagnozowania, nowych protokołów terapii oraz ulepszania ich w ALL i AML. Co zamierzałam, to zrealizowałam. Marzyłam, żeby być pediatrą, onkologiem-hematologiem dziecięcym, być bardzo dobrym klinicystą i pracować przy łóżku chorego – to wszystko się udało. Szczęśliwie nie musiałam wybierać między tym wszystkim a rodziną. Między kliniką i laboratorium a kochającym mężem, dwójką dzieci (córka jest lekarzem, syn jest na drugim roku medycyny), z których jestem dumna. Oboje z mężem lekarzem pracowaliśmy dużo i ciężko, pielęgnując wartości rodzinne, wspierając się nawzajem. Nie musiałam zaniedbywać prywatnej sfery życia, nie zgubiła mi się ona gdzieś po drodze.
Zawsze miałam gotowy plan rozwijania własnej kariery naukowej, zdobywania kolejnych stopni. Nie zdecydowałam się wyjechać na półroczny czy roczny staż, właśnie z powodu rodziny. Dlatego popieram wszelkie rozwiązania socjalne, które ułatwiałyby łączenie życia osobistego z zawodowym, doskonalenie organizacyjnych rozwiązań w pracy w ochronie zdrowia.
Jeśli chodzi o pracę naukową bywam aż za ambitna, za bardzo wobec siebie i innych wymagająca (co czasem powoduje dysonans, bo nie wszyscy są tacy uporządkowani i uparci), perfekcyjna, pracowita i bojowa (wobec wyzwań). To trudne cechy, zwłaszcza w grupie. Zarazem – poza hiperpoukładaniem, arcyrzetelnością i rygorystycznym przestrzeganiem zasad, jestem otwarta na nieszablonowe myślenie. Gdy np. chory nie reaguje na kolejne linie leczenia i na coś się trzeba zdecydować, podjąć ryzyko, robię to. Podobnie w pracy laboratoryjnej, gdzie nierzadko zaskakujący wynik odbiera mowę. Tyle że błysk inwencji wymaga wiedzy! Im jest ona bardziej ugruntowana, tym większe prawdopodobieństwo, że podsunie rozwiązanie nawet w warunkach niepewnych, kryzysowych czy nietypowych.
Dziś lekarzom i lekarkom przyszło ledwo wiązać koniec z końcem, walczymy o przetrwanie, ogarniając bieżące sprawy. Gdyby było więcej lekarzy, gdyby praca była lepiej zorganizowana, lepiej opłacana, a służba zdrowia lepiej finansowana, może dałoby się wyznaczyć w zespole drogę rozwoju klinicznego i naukowego dla każdego jego członka, co popychałoby naukę do przodu i sprzyjało rozwojowi młodych kobiet w nauce – podsumowuje prof. Derwich.