Po dobrej stronie mocy | Zuzanna Cepowska
– Gdy wybuchła wojna, chciałam coś robić, a nie siedzieć z założonymi rękami – mówi Zuzanna Cepowska z prowadzonej przez prof. Wojciecha Młynarskiego Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej ze szpitala w Łodzi, z zaledwie dwuletnim, ale za to kierunkowym doświadczeniem w onkologii dziecięcej. Dzięki udziałowi w międzynarodowej akcji pomocy ukraińskim dzieciom chorym onkologicznie, zdobyła właśnie jedną z najbardziej prestiżowych na świecie nagród: The DAISY Award for Extraordinary Nurses, przyznawaną najbardziej zasłużonym i wyróżniającym się pielęgniarkom.
Zgodnie z opisem tej nagrody na stronie St. Jude, nominacje do niej pochodzą od pacjentów, opiekunów i personelu. Za „wykazanie się wiedzą kliniczną, troskliwą opieką i przywództwem”, jako „wybitny wzór do naśladowania w społeczności pielęgniarskiej”.
– Kiedy po zbrojnej napaści Rosji nawiązany kontakt z hospicjum, mającym projekt wysłania pielęgniarek po dzieci hospicyjne bezpośrednio na Ukrainę, nie wypalił – opowiada Zuzanna Cepowska – wtedy spadł mi z nieba prof. Młynarski, mój szef i jego działania, najistotniejsze ze strony polskiej w akcji pomocy chorym dzieciom. Usłyszałam o tym, poszłam zapytać, czy się przydam, dostałam zgodę na wyjazd – i doświadczyłam pół roku udziału w misji pomocy. Dało mi to wiele zawodowej odwagi i możliwości rozwoju. Może nie typowo pielęgniarskiego, takiego jak na odcinku szpitalnym, ale w roli pielęgniarki jako lidera grupy, podczas ewakuacji i triaży, koordynującej np. pracę strażaków, pomagających, choćby z bagażami, całej rzeszy wolontariuszy, tłumaczy, bez których cały projekt byłby niemożliwy (pomagali przy zbieraniu wywiadu, pytaniu o newralgiczne objawy), lekarzy z całej Polski ze specjalizacją onkohermatologa – profesorów, lekarzy rezydentów. Zachwyciła mnie współpraca z St. Jude – kontakt z nieco innym podejściem do pracy – bardziej skupiającym się na strukturze działań.
Inicjatywa SAFER Ukraine
Tłem opowieści Zuzanny Cepowskiej jest akcja, koordynowana przez prof. Wojciecha Młynarskiego, kierownika Kliniki Onkologii i Hematologii Dziecięcej w Łodzi, odznaczonego niedawno nagrodą za „niezłomność w sytuacjach nadzwyczajnych”, która nie byłaby możliwa bez udziału ludzi dobrej woli – także takich, jak Zuzanna. Impuls do niej dał St. Jude Global w szpitalu St. Jude Children s Research Hospital w Memphis w stanie Tennessy w USA – zdaniem prof. Młynarskiego będącym „najlepszym ośrodkiem badawczym i leczniczym onkologii dziecięcej na świecie”. Koordynacją wszelkich działań na rzecz chorych onkologicznie dzieci w Ukrainie były – i nadal są – po stronie polskiej Towarzystwo Onkologii i Hematologii Dziecięcej (TOiHDz) oraz Fundacja „Herosi” z jej szefową Małgorzatą Dutkiewicz. Profesor Młynarski stanął na czele, błyskawicznie zaaprobowanej przez TOiHDz, profesjonalnej pomocy w ich ewakuacji do Polski, wraz z rodzicami, pociągiem i autobusami, ciężko chore – karetką i śmigłowcem, po wstępnym triażowaniu w Klinice we Lwowie. W ośrodku wczasowym w Bocheńcu pod Kielcami współorganizował Klinikę Jednorożca – rodzaj recepcji dla dzieci i ich opiekunów, pod opieką lekarza i dyżurującej pielęgniarki. Zarazem miejsca triażu – kwalifikacji dzieci do pilnej pomocy w szpitalu w Polsce lub po załatwieniu procedur w ośrodkach zagranicznych. Zuzanna uczestniczyła w kolejnych, począwszy od trzeciego, konwojach ewakuacyjnych dzieci i dyżurowała w Unicornie jako pielęgniarka koordynująca.
– Choć nie zawsze wszystko wychodziło tak płynnie i pięknie, jak byśmy chcieli, to przecież zdołaliśmy ewakuować przeszło 1200 chorych (od pierwszego konwoju w marcu do teraz), także onkohematologicznie, dzieci, nawiązać cenne kontakty z koordynatorami z całej Europy (spotkanie z nimi dało okazję do rozmowy na temat dalszej wspólnej pomocy) – wspomina Zuzanna Cepowska. Były leczone u nas albo kierowane do ośrodków na całym świecie. Bez tej pomocy mogłyby zginąć – wobec agresywności nowotworów dziecięcych i braku możliwości uzyskania leczenia w ojczyźnie.
– Zawsze czułam, że chciałabym pracować z ludźmi, i żeby to było coś medycznego – mówi. Bardzo lubię od razu widzieć efekt mojej pracy i ten zawód mi to daje. Wybrałam go już na etapie gimnazjalnym, wtedy akurat opiekowałam się babcią, która przeżyła 101 lat. Nieco przypadku jest w wyborze mojej obecnej specjalizacji z onkologii i hematologii dziecięcej, chciałam iść na pediatrię, ale gdzieś usłyszałam, że oddział, w którym teraz pracuję w Łodzi, jest fajny i można się wiele nauczyć. Poszłam do naczelnej pielęgniarki i się udało. Przez te dwa lata pracy bardzo polubiłam onkologię i hematologię dziecięcą.
– Kilka dni po pierwszych informacjach o agresji rosyjskiej, usłyszałam, że prof. Młynarski, pomaga w organizowaniu konwojów hematoonkologicznie chorych ukraińskich dzieci. Koleżanki mnie namówiły, żeby go zapytać, czy akurat moja pomoc by się przydała, bo one są starsze, mają dzieci i z dnia na dzień wszystkiego nie zostawią. Poszłam do profesora – koleżanka z intensywnej terapii kardiochirurgicznej ze szpitala CZMP w Łodzi miała wolny weekend i mogłyśmy obie jechać. Profesor dał nam kontakt do koordynatora pracy wolontariuszy i pielęgniarek. Długo się do tego wyjazdu z konwojem przygotowywałyśmy, chciałyśmy zabrać zabawki, naklejki itd. Na miejscu spotkałyśmy m.in. pracowników z St. Jude – dr Martę Salek i prof. Marcina Włodarskiego z Comprehensive Cancer Center w szpitalu St. Jude – i zaczęłyśmy tam pracować. Obie czując przez skórę, że uczestniczymy w czymś ważnym i nie na chwilę. Obserwowałyśmy i starałyśmy się pomagać. To było prawdziwe wyzwanie, bo zawsze coś się działo, i wymagało reakcji. Ale wszystko poszło gładko i tak jak trzeba.
Struktura tego projektu, zmieniana w trakcie pracy, bo wiadomo – to była nagła akcja – była dosyć skomplikowana. Czterech lekarzy z kliniki prof. Młynarskiego, zwanych przez nas Czterema Muszkieterami i zespół tłumaczy z tego szpitala pomagało w porządkowaniu dokumentacji medycznej pacjentów. Gdy wszystko było dograne, dołączył do nich Roman Kizyma, szef z kliniki onkohematologicznej ze Lwowa, dokąd trafiali pacjenci uprzednio gromadzeni z całej Ukrainy przez Fundację Tabletochki. My przez mitingi na zoomach dowiadywaliśmy się, który pacjent może trafić do nas do Unicornu, a który musi być wysłany bezpośrednio do szpitala. Zebrane we Lwowie dokumentacje medyczne, tłumaczono na język angielski i odsyłano do nas.
Solidarność, działanie, troska
Podczas kolejnych konwojów zaczęłyśmy z koleżanką szukać lepszych rozwiązań organizacyjnych. Pracę usprawniło wprowadzenie stacji triażowych. Ewakuowane dzieci przyjeżdżały pociągiem do Kielc, my po nie wysyłaliśmy autokary z tłumaczem i pielęgniarką. Na początku na miejscu były dwie pielęgniarki, później razem z nami – cztery. Już po pierwszym konwoju zespół z St. Jude chciał nas obie zatrzymać na dłużej. Zgodzono się w naszym miejscu pracy na opuszczenie go na dłużej niż trzy miesiące i – zostałyśmy cztery. Pielęgniarka rzeczywiście odgrywała dużą rolę podczas ewakuacji. W trakcie poszczególnych konwojów instruowałyśmy na temat tego, co się dzieje na stacjach triażowych, lekarzy przybywających z całej Polski z ośrodków onkologii i hematologii dziecięcej, i nie za bardzo zorientowanych, co ich czeka. Z biegiem czasu przybywało nam wiedzy o schemacie działań: na takiej stacji zawsze był tłumacz, pielęgniarka i lekarz, powstały specjalne karty opracowane przez lekarzy z kliniki z Łodzi oraz ze szpitala St. Jude. Starałyśmy się poprawić jakość opieki nad pacjentami podczas pobytu w Unicornie w Bocheńcu – chciałyśmy, żeby byli przygotowani do transportu, porządnie zbadani przez lekarza, otoczeni troską i spokojem. I by choć na chwilę zapomnieli o tym, co przeszli w związku z chorobą, wojną i ewakuacją. Pacjentów było 50, potem stopniowo coraz mniej. Miałyśmy za zadanie, na podstawie newralgicznych objawów, wychwycić takich, którzy w związku ze stanem ogólnym wymagają hospitalizacji. Inne pielęgniarki nie miały wcześniej do czynienia z dziecięcymi pacjentami onkohematologicznymi. My wiedziałyśmy, że są bardzo delikatni, że np. gorączka jest niezwykle niepokojącym objawem i może bardzo szybko zamienić się w posocznicę.
Udział w konwojach i cała reszta pracy wiele mi dały. Cenne były dla mnie kontakty i możliwość pracy z lekarzami ogólnymi i specjalistami w dziedzinie onkologii i hematologii dziecięcej z kliniki St. Jude czy z Niemiec, np. z dyrektorką medyczną, dr Alex Muller – Dyrektorem Medycznym projektu SAFER Ukraine (Supporting Action for Emergancy Responcess in Ukraine) – głównego projektu, łączącego wszystkie małe i duże organizacje pomagające ewakuować pacjentów (Klinika Unicorn to jej serce). To było super doświadczenie. Czasami trudno mi jest w uwierzyć, że los dał mi taką możliwość, a dzięki niej prestiżową nagrodę. Teraz z jednaj strony cieszę się, bo zawsze miło jest być docenionym, ale z drugiej strony nie opuszcza mnie świadomość, że nadal trwa wojna i nadal trzeba działać. Trzy tygodnie temu kolejne bombardowania celów cywilnych zagroziły klinice we Lwowie, tej która nam nieprzerwanie przesyła pacjentów, ale na szczęście nie doszło do kolejnej tragedii i nadal współpracujemy.
– Nie zapomnę też wyjątkowych emocji. Przez Unicorn przewinęło się wiele osób. Cały czas przyjeżdżał ktoś nowy. Wszystkie, które z nami pracowały, miały poczucie solidarności czy rodzaju braterstwa, a te, które od nas wyjeżdżały, robiły to niechętnie. Stworzonemu przez wszystkich miejscu towarzyszyła atmosfera nadziei i spokoju, z pewnością udzielająca się pacjentom i ich rodzinom. Przy okazji każdego transportu w eskorcie pielęgniarki i tłumacza, przy pożegnaniu na lotnisku z rodzinami, matki ze łzami w oczach nam dziękowały. To było za każdym razem od nowa wzruszające do łez.
Pielęgniarka z pasją wyróżniona nagrodą DAISY
Moja opowieść dotyczy ostatniego pół roku. W życiu bym się nie spodziewała, że – tak naprawdę na początku zawodowego i w ogóle mojego życia – coś takiego się stanie i że 28 listopada będę leciała do Stanów odebrać nagrodę DAISY. Na początku grudnia wkroczę na galę, by ją odebrać, zobaczę na własne oczy sławny szpital St Jude.
– Pielęgniarki z St. Jude, jak można wyczytać na stronie internetowej szpitala – „wykorzystują swoje umiejętności i serca, aby pomóc dzieciom z chorobami zagrażającymi życiu. Praktykują zawód z pasją i celebrują życie ze swoimi dziecięcymi pacjentami każdego dnia. Zapewniają im doskonałą opiekę skoncentrowaną na rodzinie, której potrzebują podczas pobytu w szpitalu, dają nadzieję”. Nie do wiary, ale ja za to właśnie dostałam nagrodę…
„Nagroda DAISY – przyznawana co kwartał wybitnym pielęgniarkom w ponad 3000 placówkach opieki zdrowotnej i szkołach pielęgniarskich w Stanach – jest wyrazem uznania dla szczególnej pracy, jaką wykonują one na co dzień. Oferuje pacjentom, rodzinom i współpracownikom sposób na ich uhonorowanie. Zwiększa satysfakcję z pracy pielęgniarek, docenia pracę zespołową, wzmacnia dumę, kulturę organizacyjną i zdrowe środowisko pracy”.
Po stronie moich aktualnych zysków jest też uczestnictwo w dużej cyklicznej konferencji w Barcelonie, organizowanej przez stowarzyszenie SIOP (International Society of Paediatric Oncology), zrzeszające hematoonkologów z całego świata. To zrobiło na mnie ogromne wrażenie: po tak krótkim, niespełna dwuletnim stażu, nagle się tam znalazłam i słuchałam wykładów na temat możliwości rozwoju, wyboru drogi zawodowej. Konferencja dotyczyła poprawy opieki w krajach rozwijających się, głównie afrykańskich, oraz badań naukowych na ten temat, także z zakresu pielęgniarstwa. Chciałabym w przyszłości (może dzięki nawiązanym obecnie kontaktom) pójść troszkę w stronę naukową, ponieważ pielęgniarstwo bardzo się rozwija w tym kierunku. Jestem bardzo młodą pielęgniarką i potrzebuję kilku dobrych lat pracy z pacjentem – to jest sens mojego zawodu. Potrzebuję doskonalić swoje umiejętności, zdobywać doświadczenie. I w tym czasie pisać – być może – jakieś artykuły – taki mam teraz plan w mojej głowie. A powstał dzięki temu, że zdarzyło się coś nieoczekiwanego, dramatycznego – wielkie humanitarne medyczno-logistyczne wyzwanie związane z wojną w Ukrainie.