Z głową pełną planów | Dr hab. n. med. Olga Zając-Spychała

Z głową pełną planów | Dr hab. n. med. Olga Zając-Spychała

Jak mówi, praca przy łóżku chorego rodzi wątpliwości, generuje pytania, nieustająco zaskakuje i inspiruje. Jej prace były wykorzystane przy opracowywaniu aktualnych krajowych i międzynarodowych standardów profilaktyki oraz leczenia powikłań infekcyjnych u pacjentów pediatrycznych leczonych z powodu choroby nowotworowej i/lub poddanych transplantacji komórek krwiotwórczych. Dr hab. n. med. Olga Zając-Spychała to kolejna specjalistka, której sylwetkę naukową prezentujemy na naszym portalu.

Dr hab. n. med. Olga Zając-Spychała, pediatra, hematolożka i onkolożka dziecięca, mgr psychologii, adiunkt w Klinice Onkologii, Hematologii i Transplantologii Pediatrycznej UM na Oddziale V Hematologiczno-Onkologicznym Dzieci Starszych. Jest koordynatorką ogólnopolskiego projektu dotyczącego powikłań infekcyjnych u pacjentów leczonych z powodu choroby nowotworowej lub poddanych transplantacji komórek macierzystych układu krwiotwórczego i Koordynatorką Krajową leczenia ostrej białaczki o mieszanym fenotypie. Kosmiczne przyspieszenie kariery młodej naukowczyni…


Jak została Pani onkologiem dziecięcym?

To historia kolejnych zbiegów okoliczności. Niemal mogłabym je nazwać jak Ignacy Krasicki, przypadkami czy peregrynacjami, szczęśliwie nagrodzonymi i ukoronowanymi. Zaczęło się od tego, że połowa mojej klasy licealnej o profilu biologiczno-chemicznym chciała iść na medycynę. Pomyślałam – tyle osób idzie, ja też pójdę, będzie raźniej! I po maturze dziewięcioro z nas rozpoczęło studia medyczne na Akademii Medycznej (ob. Uniwersytet Medyczny) w Poznaniu. Już na pierwszym roku, na zajęciach z histologii, bez reszty zafascynował mnie proces nowotworzenia.

Na drugim roku na zajęciach z nefrologii dziecięcej w ramach propedeutyki pediatrii, zgubiłam się w szpitalu i podczas przerwy zawędrowałam korytarzami pod drzwi oddziału onkologii dziecięcej. Pomyślałam, że to miejsce dla mnie! A kiedy stałam pod drzwiami, ówczesna Pani Ordynator dr Kaczmarek-Kanold podeszła do mnie i powiedziała: Dziecko, co tak stoisz? Wejdź do środka! Weszłam i tak zostałam! W wakacje po drugim roku studiów postanowiłam odbyć na oddziale onkologii i hematologii dziecięcej praktyki wakacyjne. Po nich nadal uważałam, że chcę tu pracować i leczyć dzieci z chorobami nowotworowymi, do tego bardzo spodobała mi się panująca na oddziale atmosfera rodzinna i bliskie mi empatyczne podejście do pacjentów (zawsze bałam się odczłowieczonej medycyny i za nic w świecie nie chciałam zostać lekarzem bez emocji).

W Studenckim Kole Naukowym prowadzonym przez dr Katarzynę Derwich (obecnie profesor), zaczęłam moją przygodę z pracą naukową. I podjęłam decyzję, że to będzie moje miejsce pracy. By lepiej zrozumieć problemy małych pacjentów, na trzecim roku medycyny podjęłam drugie studia i skończyłam psychologię na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu. Po studiach medycznych rozpoczęłam studia doktoranckie pod kierunkiem prof. Jacka Wachowiaka. I to pod opieką Pana Profesora rozwinęłam skrzydła w pracy naukowej i zawodowej. Tak to się potoczyło. 

Dla mnie w tej historii nie ma zbiegów okoliczności czy przypadku, tylko konsekwentne podążanie za swoją gwiazdą…

Jasne, ale gdy to wszystko się działo, brałam to za ślepy traf. Niezależnie od tego, na ile życiem da się sterować, każdy młody człowiek powinien realizować swoje marzenia, konsekwentnie dążyć do celu i nie poddawać się. Mimo meandrów po drodze, nieprzewidzianych zwrotów akcji. W życiu łatwo o momenty, kiedy człowiek myśli – a może to jednak nie jest to albo – ja się do tego nie nadaję. Ale ostatecznie prawdziwą cnotą, jakby powiedział cytowany już autor, okazuje się walka o nasz cel. Kiedy byłam na studiach, myślałam: O rety, jak ja bym chciała być onkologiem dziecięcym, prawdziwym bohaterem, takim superhero! I dosłownie kilka dni temu odebrałam dyplom uzyskania tytułu specjalisty w dziedzinie onkologii i hematologii dziecięcej. Mój mąż przypomniał mi tamto moje marzenie. „Już” po 12 latach mam wymarzony dyplom, „opóźniony” przez zwolnienia i urlopy macierzyńskie. Miałam momenty zwątpienia, myślałam, że nie dam rady, że się nie uda. Ale dziś wiem, że warto przetrwać cięższy czas i zrealizować młodzieńcze marzenie.

Co było tematem Pani pracy doktorskiej? 

Ocena odległych strukturalnych i funkcjonalnych następstw profilaktyki ośrodkowego układu nerwowego (OUN) jako elementu leczenia ostrej białaczki limfoblastycznej (ALL) u dzieci według ówcześnie obowiązującego programu terapeutycznego, z uwzględnieniem stanu mózgowia, badanego metodą rezonansu magnetycznego z pomiarem objętości struktur podkorowych oraz funkcjonowania poznawczego ocenianego za pomocą baterii testów neuropsychologicznych.

W pracy chciałam porównać późną neurotoksyczność leczenia w zależności od rodzaju stosowanej profilaktyki uwzględniającej wyłącznie chemioterapię lub chemioterapię w połączeniu z radioterapią. Wniosków było kilka. Pierwszy, według mnie najważniejszy, że niezależnie od rodzaju zastosowanej profilaktyki, stwierdzono odległe następstwa w obrębie OUN, a dokładnie zmniejszenie objętości struktur podkorowych odpowiadających za funkcjonowanie poznawcze. Ponadto u dzieci poddanych radioterapii występowało zmniejszenie całkowitej objętości mózgowia. Drugi wniosek dotyczył występowania deficytów poznawczych w zakresie pamięci wzrokowej i słuchowej oraz funkcji wykonawczych. W grupie dzieci u których zastosowano radioterapię, stwierdzono zaburzenia uczenia się spowodowane mniejszą szybkością przetwarzania informacji umysłowych. Ostatecznie obserwowane zmiany strukturalne i funkcjonalne były bardziej nasilone u pacjentów, u których zastosowano profilaktyczną radioterapię OUN w porównaniu do pacjentów leczonych wyłącznie chemioterapią. Ciekawą obserwacją, nigdy wcześniej nie opisywaną w literaturze, była korelacja mniejszej objętości hipokampa i gałki bladej z niższym ilorazem inteligencji i gorszą pamięcią długoterminową oraz zmniejszenie jądra ogoniastego korelujące z niższym poziomem funkcjonowania uwagi oraz kontroli poznawczej. 

Zastosowała Pani w tej pracy własną metodologię, będąc magistrem psychologii?

Te badania były w pełni autorskie. Dzięki wsparciu promotora prof. Jacka Wachowiaka, który wyraził zgodę na realizację moich szalonych pomysłów i pozostawił dużą samodzielność, udało się je zrealizować! W 2012 r. zdobyłam grant z Narodowego Centrum Nauki, które pozwolił mi zrealizować te badania na szeroką skalę, dzięki czemu wyniki mogłam zaprezentować na licznych krajowych i zagranicznych zjazdach. W 2013 r. otrzymałam za nie wyróżnienie American Society of Hematology.

Głównym atutem moich badań była korelacja zmian strukturalnych obserwowanych w rezonansie magnetycznym ze zmianami funkcjonalnymi, które mogłam wykazać (dzięki podwójnemu wykształceniu) w badaniach neuropsychologicznych pacjentów. Wiedzę psychologiczną staram się wykorzystywać w każdym aspekcie pracy – od empatycznego podejścia do pacjenta, poprzez ochronę siebie samej przed wypaleniem zawodowym (gdy dostrzegam pierwsze symptomy, wiem, jak sobie z nimi radzić), na pracy naukowej kończąc. 

Dlaczego wybrała pani temat powikłań po leczeniu przeciwonkologicznym?

Jeszcze w okresie pracy w Studenckim Kole Naukowym ALL była w centrum moich zainteresowań. A gdy w ramach szkolenia specjalizacyjnego pracowałam w przyszpitalnej poradni onkologicznej, zetknęłam się z problemami pacjentów po leczeniu onkologicznym. Zaciekawiło mnie, na ile są one związane z samym leczeniem, a na ile wynikają z przebiegu białaczki czy z aspektów leczenia (długich hospitalizacji, odcięcia od grupy rówieśniczej, szkoły itp.). Tym, co najczęściej inspiruje moją pracę naukową, jest praca przy łóżku chorego – rodzi wątpliwości, generuje pytania (na które często nie ma odpowiedzi), nieustająco zaskakuje i inspiruje. Wówczas też tak było. W literaturze znalazłam sporo badań na temat zmian w istocie białej w mózgu po leczeniu choroby nowotworowej, a także prace stricte psychologiczne opisujące związane z tym deficyty. Ale nie znalazłam prac, które by oceniały czy jedno ma wpływ na drugie… 

Wyniki badań na temat odległych skutków leczenia przeciwnowotworowego są podstawą mniej toksycznych protokołów.

Zdecydowanie tak! Obecnie w onkologii i hematologii dziecięcej większość pacjentów udaje się nam skutecznie wyleczyć. I zachodzi pytanie o cenę, jaką za to płacą: o jakość życia po leczeniu onkologicznym, o odległe następstwa leczenia, o bardzo nasilone u części z nich toksyczności. Dlatego próbujemy indywidualizować i optymalizować leczenie nowotworów, „dopasowywać” je do choroby. Nie za słabe, aby nie doszło do wznowy choroby i nie za mocne, aby nie generować niepotrzebnych toksyczności. By wiedzieć, u kogo można to zrobić, trzeba dobrze poznać odległe następstwa leczenia i ich przyczyny. W ALL za największą liczbę powikłań odległych w obrębie OUN odpowiada radioterapia. Aktualnie obowiązujące protokoły leczenia marginalizują jej rolę. U pacjentów u których jest to możliwe, zastępuje się ją chemioterapią dokanałową bądź dożylną. 

Są na ten temat wieloośrodkowe badania na świecie.

Jest sporo badań na ten temat, jednak wiele z nich prowadzono w latach 90. XX w. lub na początku XXI w., oceniając odległe skutki ówczesnych schematów terapeutycznych, obecnie już niestosowanych i nie zawsze dających się odnieść do współczesnej praktyki klinicznej. W moich pracach analizowałam skutki leczenia według obowiązującego wówczas w Polsce programu terapeutycznego ALL IC-BFM 2002. Przewidywał on radioterapię OUN u wybranych grup pacjentów, w dawce mniejszej niż ta stosowana wcześniej. Okazało się, że ta redukcja dawki napromienienia nie do końca eliminowała neurotoksyczność i jej niepożądane odległe skutki. Kolejne programy terapeutyczne, uwzględniające genetyczne czynniki prognostyczne, monitorowanie minimalnej choroby resztkowej w celu oszacowania odpowiedzi na leczenie czy też nowoczesne leki celowane (przez to mniej toksyczne), pozwalają personalizować leczenie. 

Po pracy doktorskiej była praca habilitacyjna.

W całej swojej pracy naukowej i zawodowej szczęśliwie trafiałam na życzliwych mi ludzi. Na tym etapie taką osobą okazał się prof. Jan Styczyński. Na jednym ze zjazdów Polskiego Towarzystwa Onkologii i Hematologii Dziecięcej zauważył moje doniesienia i zaproponował współpracę w ramach wieloośrodkowego projektu nt. powikłań infekcyjnych u pacjentów leczonych z powodu choroby nowotworowej lub poddanych transplantacji komórek macierzystych układu krwiotwórczego. Od 10 już lat wspólnie ze wszystkimi ośrodkami onkohematologii dziecięcej oraz transplantacji komórek krwiotwórczych u dzieci w Polsce tworzymy ogólnopolską bazę zakażeń. Co dwa lata ośrodki raportują dane dotyczące stwierdzanych u siebie zakażeń. Dysponując materiałem ogólnopolskim, możemy analizować różne aspekty powikłań infekcyjnych. Dzięki pomocy i ogromnemu zaufaniu ze strony Pana Profesora na początku opracowałam pojedyncze tematy nt. zakażeń u pacjentów leczonych z powodu chłoniaków i zakażeń bakteryjnych u dzieci poddanych transplantacji. W kolejnych latach na podstawie danych z wciąż rosnącej bazy, opracowywałam kolejne aspekty powikłań infekcyjnych w różnych grupach pacjentów. Część z tych prac złożyła się na mój cykl habilitacyjny.

Celem mojej pracy habilitacyjnej była ocena częstości występowania, charakterystyka kliniczno-mikrobiologiczna oraz analiza wyników leczenia powikłań infekcyjnych u dzieci i młodzieży poddanych transplantacji komórek krwiotwórczych. Pięć wybranych oryginalnych artykułów naukowych zostało opublikowanych w międzynarodowych czasopismach, dzięki czemu weszły do obiegu międzynarodowego. Nie tylko poszerzyły one wiedzę na temat zagadnień epidemiologii, profilu zakażeń oraz wyników leczenia powikłań infekcyjnych u dzieci leczonych z powodu choroby nowotworowej, ale też pozwoliły na aktualizację i optymalizację istniejących rekomendacji dotyczących terapii empirycznej zakażeń w tej grupie chorych. Są wykorzystywane i cytowane w opracowaniu aktualnych krajowych i międzynarodowych standardów profilaktyki i leczenia powikłań infekcyjnych u pacjentów pediatrycznych leczonych z powodu choroby nowotworowej i/lub poddanych transplantacji komórek krwiotwórczych. W ubiegłym roku prof. Jan Styczyński powierzył mi ogólnopolską koordynację tego projektu. Obecnie jesteśmy na etapie aktualizowania bazy zakażeń (dane obejmują ostatnich 10 lat!), bogatego źródła – mam nadzieję – kolejnych ciekawych prac na podstawie długofalowych obserwacji. 

Niedawno nawiązałam współpracę w ramach dużego międzynarodowego projektu koordynowanego przez prof. Christinę Peters z Wiednia, dotyczącego różnych aspektów transplantacji komórek krwiotwórczych u dzieci z ALL. Moim zadaniem było opracowanie kwestii powikłań infekcyjnych w tej grupie chorych. Zaprosiłam do współpracy znanych światowych ekspertów w dziedzinie zakażeń, profesorów Thomasa Lehrnbechera i Andreasa Grolla. Przyjęli zaproszenie i wspólnie zajęliśmy się tym tematem, a w efekcie powstała praca przyjęta w ostatnich dniach do druku we Frontiers in Pediatrics

Czy dalsze Pani plany są związane z powikłaniami infekcyjnymi w onkohematologii dziecięcej i u pacjentów po transplantacji komórek krwiotwórczych?

Na pewno tak! Jednym z tematów aktualnie budzących zainteresowanie badaczy są zakażenia wirusem SARS-CoV-2, zagadkowym patogenem, nie do końca poznanym. Nie wiemy, jak przebiega zakażenie nim u dzieci poddanych immunosupresji, jak wpływa on na kontynuację leczenia. Nie znamy też jego wpływu na rozwój choroby nowotworowej czy niewydolności szpiku, co jest tematem na wieloośrodkowe badania. W obszarze moich zainteresowań jest też ostra białaczka o mieszanym fenotypie – duży problem medyczny i wyzwanie kliniczne, ze względu na wysokie ryzyko niepowodzenia leczenia i brak jednoznacznych standardów terapeutycznych, zwłaszcza w przypadku wznowy choroby. Jako koordynator krajowy leczenia tego rzadkiego typu białaczki, mam możliwość brania udziału w międzynarodowych pracach skupiających się na wypracowaniu algorytmów postępowania w tej grupie chorych. 

Skąd wzięła się u Pani potrzeba bycia lekarzem „empatycznym”?

Kiedy zaczynałam pracę, patrząc na małych pacjentów i ich rodziców, myślałam: Boże, w jakiej oni ciężkiej sytuacji się znaleźli! Tak po ludzku było mi ich żal, bardzo im współczułam. Odkąd sama mam dzieci, znajduję w sobie jeszcze większe pokłady współczucia, empatii, szacunku, cierpliwości i wrażliwości na ich potrzeby. Brakuje mi wyobraźni by w pełni pojąć, z jak wielkim borykają się cierpieniem.

Już w trakcie studiów raziła mnie postawa lekarzy wyzutych z emocji, czasem świetnych, utytułowanych specjalistów, traktujących pacjenta jak kolejny przypadek. I wówczas myślałam sobie – Nie chcę być takim lekarzem! Wciąż jednak trzeba być uważnym, by nie ulec wypaleniu zawodowemu. Łatwo jest przekroczyć pewną nieodwracalną granicę… Ja jednak wciąż uwielbiam tę pracę – pracę dla pasjonatów. Kiedy będąc na studiach poznałam mojego męża, który sam jest chirurgiem onkologiem i powiedziałam mu o moich planach zawodowych, usłyszałam – No tak, ktoś to musi robić. Ja osobiście uważam, że to on ma „gorzej”.

Dla mnie praca z dziećmi jest źródłem ogromnej satysfakcji! Są szczere, nie udają, nie kombinują, nie mają ukrytych celów, naprawdę potrafią okazać wdzięczność i radość. Uśmiech pacjenta, który po trudach leczenia, umęczony pobytem w szpitalu zbiera swoje manatki żeby wrócić do domu, to najlepsza nagroda. Widząc go po latach w poradni onkologicznej w pełni zdrowego, z na nowo poukładanymi relacjami z rówieśnikami, czuję, że ta praca ma sens! 

A jako psycholog czyta Pani z mowy ciała, ma pani lepszy wgląd w emocje – lęki i radości.

Umiejętność interpretowania mowy ciała bardzo pomaga. Dostrzegam więcej i dzięki temu mam dobry kontakt z pacjentami i ich rodzinami, będącymi często w stanie silnego przewlekłego stresu pourazowego po postawieniu rozpoznania czy z powodu pobytu w szpitalu ich dziecka. Nasze spotkanie nie przebiega na równorzędnych prawach dla obu stron, pacjent jest całkowicie od nas uzależniony, a rodzic drży o życie swojego dziecka, które zależy od skuteczności naszego leczenia. Każdy pacjent, każdy człowiek jest inny i wymaga indywidualnego podejścia. Na jednego dobrze działa i wystarcza mu poklepanie po ramieniu, ktoś inny musi się wypłakać. W każdej sytuacji trzeba próbować spojrzeć na chorobę dziecka oczami jego rodziców, z ich często pogmatwanej osobistej perspektywy.

A gdy wraca pani do domu do trójki własnych dzieci, co Pani czuje?   

W domu wydaje mi się, że każdy problem życia codziennego to nic wielkiego, coś o niebo łatwiejszego do rozwiązania w porównaniu z problemami rodziców pacjentów pediatrycznych z chorobą nowotworową. Do własnych dzieci nie podchodzę jak lekarz, a tym bardziej jak onkolog dziecięcy, choć musiałam to w sobie wypracować. Teraz już wydaje mi się, że to potrafię i staram się rozdzielać role lekarki i matki. Bez tego można by zwariować! Czasu na relaks mam niewiele. Czasem marzę tylko, by się porządnie wyspać. Najlepszym relaksem dla mnie jest czas spędzony z moimi dziećmi. A wieczorem lubię wspólnie z mężem obejrzeć dobry film przy lampce czerwonego wina. 

Rozmawiała Ewa Biernacka